Wstałem wcześnie, zupełnie nie mogąc spać. Zjadłem kanapkę z pomidorem i sałatą, w międzyczasie nasypując karmy Dorianowi. Po niecałej godzinie wyszliśmy z domu i ruszyliśmy w stronę remizy. Przebrałem się, a on poszedł przywitać się z resztą 'ekipy' wszyscy go tu uwielbiali. Nie trzeba było długo czekać na pierwsze zgłoszenie, wsiedliśmy w wóz i ruszyliśmy na miejsce. Zapalił się nieduży sklep spożywczy, było kilku rannych, ale nic poważnego się nie stało. Podszedłem do dziewczyny siedzącej na krawężniku, miała rozbitą głowę, pokasływała. Kucnąłem koło niej.
- Coś cię boli oprócz tej głowy? - spytałem.
- Nie. - pokręciła przecząco głową.
Dorian polizał ją po dłoni i zamerdał pociesznie ogonem.
- Idź, pomóż Bogusiowi. - powiedziałem.
Pies od razu pobiegł w stronę mężczyzny i pomógł mu przeciągać wąż.
- Nie martw się, zaraz będzie karetka. Wody może? - spytałem.
Dessari?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz